To była trzecia ciąża Honoraty. Spakowałam torbę do szpitala trzy tygodnie przed terminem i czekałam na sygnał, by wyruszyć z podróż razem z rodzicami: moja pierwsza sesja porodowa…

Akurat zaczynały się kończyć walentynki, czytałam sobie w wannie. Trochę książkę, trochę amerykański internet: fotografia porodowa i inne.

SMS: „Za pół godziny przenoszą mnie na salę porodową”.

Z emocji nie mogłam się zdecydować, co uczynić: myć włosy, kończyć rozdział? Przypomniała mi się historia mojego pierwszego porodu. Mój partner pamiętał ze szkoły rodzenia, że testem właściwych skurczów jest ciepły prysznic. Dałam mu znać ze szpitala, że odeszły mi wody. On, zamiast gazować na porodówkę, poszedł pod ciepły prysznic. Ogólnie poród przegapił.

Nie chcąc zatem przegapić ani sekundy, nie doczytałam już ani litery. Złapałam torbę i pogazowałam do szpitala.

SMS: „Jestem w sali agrestowej”.

Przemiła położna zaprowadziła mnie do sali porodowej, w której rozgościli się już Honorata i Piotrek. Z wielką czułością zauważyłam, że to ta sama sala, w której urodziłam kilka lat wcześniej swoje maleńkie bliźniaczki.

Zdjęcia z porodu, których nie ma

Historia i moja fotografia porodowa zatoczyły właśnie koło: tutaj znajoma fotografka miała zrobić reportaż z porodu Misianek, okoliczności postanowiły jednak inaczej, zdjęć nie mamy i tęsknię za nimi co roku. Tęsknota ta była najsilniejszym impulsem, aby z marzeń o fotografowaniu porodów uczynić fotografowanie. A teraz już tu byłam, razem z nimi i zaczynała działać magia mocy porodu…

Czułe narodziny…

Kolejnych 5 godzin oddałam już tylko i wyłącznie bohaterom tej opowieści. Poddałam się emocjonalnie i fotograficznie rytmowi Honoraty i delikatnej uważnej obecności Piotrka. Uczestniczenie w tym niezwykłym misterium to wielki dar, za który dziękuję każdym pikselem.

Zapraszam na niezwykłą opowieść, reportaż z porodu Gucia…